Współzałożycielki Zgromadzenia

Wspomnienia bł. ks. Michała Sopoćki
o Siostrze Faustynie – Jadwidze Osińskiej

Poznałem Jadwigę Osińską jako absolwentkę filologii klasycznej Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie 1939 r. na zebraniach Związku Inteligencji Katolickiej i Sodalicji Mariańskiej Akademiczek, jakie się odbywały kolejno w niedziele w moim mieszkaniu przy ul. św. Anny 9/11. Po wybuchu wojny 1. IX. 39 r. zebrania te zostały przerwane, ale w październiku po zajęciu Wilna przez Litwinów za pozwoleniem Delegata Rządu Litewskiego a mego szkolnego kolegi – Kazimierza Bizauskasa – wznowiono. Na tych zebraniach Osińska często zabierała głos w różnych kwestiach, wykazując dużą inteligencję i gruntowną wiedzę.

Za poradą J. Em. Kardynała A. Hlonda przystąpiłem wówczas do opracowania traktatu ’’De Misericordia Dei deque eiusdem Feste instituendo’’. Osińska , jako znawczyni języka łacińskiego i greckiego okazała mi duża pomoc w sprawie wybranych tekstów i przepisywania na maszynie. Tu poznałem ją bliżej, jako pełna poświęcenia, oddania i zaparcia się siebie w pracy ideowej. Podobnież ofiarnie pomagała mi w organizowaniu Konkursu na projekt budowy Kościoła Miłosierdzia Bożego w Wilnie, w uzyskaniu placu pod ten kościół i początkowych pracach organizującego się w tym celu Komitetu.

15 czerwca 1940 r. Litwę zajęły wojska radzieckie i nastąpiło obostrzenie oraz zakaz wszelkich zebrań. Wspomniany traktat był już wykończony, ale nie można go było wydać, albowiem wszystkie drukarnie w Wilnie zostały znacjonalizowane czyli upaństwowione, a druki po polsku bezwzględnie zakazane. Postanowiłem tedy ów traktat odbić na powielaczu, czego również legalnie uczynić nie mogłem. Wówczas Osińska podjęła się to wykonać sama przy pomocy paru zaufanych koleżanek. Ile to trzeba było odwagi, poświęcenia i fizycznego wysiłku, gdy gdzieś na poddaszu w tajemnicy odbić 50 stron In folio w 500 egzemplarzach, a potem po kryjomu przenieść je do introligatora i następnie poroznosić do osób, wyjeżdżających wówczas do różnych krajów, gdy na każdym kroku groziło niebezpieczeństwo z nieobliczalnymi następstwami! – Było to prawdziwe bohaterstwo, jakie wówczas ujawniła Osińska, wykonując wszystko na swoją odpowiedzialność. Patrząc na jej bezgraniczne poświęcenie, odwagę i niezrównane zaparcie się siebie dla idei, przypominałem słowa natchnionego Autora: ”Niewiastę mężna któż znajdzie? Daleko i od ostatecznych granic cena jej” /Prz 31, 10/. Pewnego razu Osińska powiedziała mi, że zamierza poświecić się wyłącznie służbie Bożej, ale nie może znaleźć odpowiedniego sobie zgromadzenia i prosiła mię o modlitwę i pomoc tym kierunku, dodając, ze ma jeszcze parę koleżanek podobnie myślących. Wówczas napisałem im ramowy regulamin i naznaczyłem tygodniową konferencje o życiu wewnętrznym.
W lipcu zaś 1941 r. zaproponowałem Osińskiej wakacje u SS. Anielskich /niehabitowych/ w Pryciunach, by pod kierunkiem znanej mi siostry Heleny Majewskiej mogła bliżej zapoznać się z ich regułą, a przede wszystkim wciągnąć się do ćwiczeń pobożnych.

Po powrocie Osińska oświadczyła, że pobyt w Pryciunach uważa za rekolekcje pod kierunkiem Majewskiej, które zadecydowały o kierunku jej życia przyszłego, że postanowiła poświęcić się służbie Najmiłosierniejszego Zbawiciela i założyć nowe zgromadzenie czy coś podobnego w celu uwielbienia Boga w Jego nieskończonym Miłosierdziu. Następnie prosiła, by 15 października w dniu jej Patronki św. Jadwigi złożyć proste ślubowanie prywatne.

Nie mogłem się oprzeć jej prośbie, widząc w tym działanie szczególniejszej łaski Bożej. Toteż w dniu oznaczonym w kaplicy SS. Urszulanek przy ul. Skopówka w obecności tylko s. Heleny Majewskiej Osińska po Mszy św. złożyła ślubowanie, przyjmując imię Faustyny. Odtąd zdwoiła swoją gorliwość, poświęcenie i zaparcie się siebie. Powoli przyłączyło się do niej jeszcze pięć panien różnego temperamentu, ale wszystkie były ożywione ideą wielbić Boga w Jego nieskończonym Miłosierdziu. Zbierały się one co niedzielę na konferencję i zostawały pod opieka wspomnianej s. Heleny. Były to panie: Ludmiła Roszkówna, Izabela Naborowska, Adela Alibekówna, Jadwiga Malkiewiczówna i Aleksandra Komorowska.

22 czerwca 1941 wybuchła wojna niemiecko-radziecka i po wkroczeniu Niemców do Wilna rozpoczęło się prześladowanie jego mieszkańców, a przede wszystkich Żydów, których zaczęto spędzać do getta. Sporo ich zgłosiło się do mnie z prośbą o przygotowanie do chrztu św., czym się zajmowałem przed wojną. Osińska znowu zaoferowała swa pomoc w katechizowaniu niewiast żydowskich i w ten sposób 65 inteligentnych Żydów przyjęło sakrament chrztu św., spośród których wielu udało się uratować również przy jej czynnej pomocy mimo grożącego niebezpieczeństwa życiu. Szczególnie to niebezpieczeństwo zagrażało, gdy Gestapo wpadło na pewne ślady, zawezwało mię do wyjaśnień i przetrzymało czas jakiś w areszcie, z którego potem wyszedłem – jak przypuszczam – tylko dzięki usilnym modlitwom owej szóstki.

W ostatnia niedziele adwentu 1941 roku Niemcy zamknęli Kościoły w Wilnie i okolicy, a w styczniu aresztowali miedzy innymi Dyrektora Akcji Katolickiej – Ks. Swirkowskiego, któremu udało się mnie powiadomić, bym jak najprędzej Wilno opuścił, gdyż przy badaniu jeszcze innych aresztowanych często wymieniają moje nazwisko.
Narazie zbagatelizowałem to ostrzeżenie, a potem wyjechałem na dni kilka w okolicy miasta i, gdy stwierdziłem, że mnie nie poszukują – powróciłem bezpiecznie. Aż 3 marca 1942 r., gdy po Mszy św. w kościele św. Franciszka /po bernardyńskim/ modliłem się przed ołtarzem św. Antoniego, klęcząc między wiernymi, usłyszałem szept nachylonej nade mną służącej Bronisławy: ” Źle, Ojcze, gestapowcy już od dwóch godzin czekają w mieszkaniu, a dwóch z nich przyszli ze mną do kościoła, by ojca aresztować”. Gestapowcy szli tuż za nią, ale mnie nie zauważyli i po przeszukaniu w konfesjonałach i zakrystii kazali jej prowadzić siebie do Seminarium. Ja zaś po ich wyjściu wyszedłem z kościoła bocznymi drzwiami i udałem się do J. E. Arcybiskupa, by powiadomić, że będę się ukrywał i na wykłady do Seminarium nie pójdę. Tymczasem na schodach, prowadzących do mieszkania J. Ekscelencji, spotkałem gestapowców, prowadzących do więzienia aresztowanego notariusz Kurii Ks. J. Poniatowskiego, którzy na chwilę odwrócili się do okna dla wylegitymowania pewnego księdza z prowincji, a ja w tym momencie przesunąłem się niepostrzeżenie za ich plecami i wstąpiłem do pokoju Arcypasterza.

Po otrzymaniu arcypasterskiego błogosławieństwa na tułaczkę zamierzałem jeszcze wstąpić do Seminarium, ale spotkawszy na placu katedralnym swoją służącą z gestapowcami i spostrzegłszy, że Seminarium otoczyli żołnierze niemieccy i ładują do ciężarówek profesorów i alumnów, udałem się do SS. Urszulanek przy ul. Skopówka. Tu spotkałem Osińską z pięciu towarzyszkami, którym poleciłem zgłosić się do Ks. Prałata L. Żebrowskiego, wtajemniczonego uprzednio przeze mnie, i w czasie mojej nieobecności być pod jego kierunkiem. Sam zaś udałem się furmanką, jaką przyjechała do mnie w pewnej sprawie Czarnego Boru p. Wąsowska i była zatrzymana w moim mieszkaniu przez gestapowców a po godzinie zwolniona, do SS. Urszulanek w tymże Czarnym Boże. Stamtąd późnym wieczorem jedna z sióstr zaprowadziła do samotnego domku w lesie /w okolicy puszczy Rudnickiej/, odległego o półtora kilometra, gdzie po paru miesiącach gdy twarz pokryła się gęstym zarostem, sporządziłem dokumenty i zameldowałem się na posterunku jako Wacław Rodziewicz. Tam przebyłem trzydzieści miesięcy, uchodząc za cieślę i stolarza wykonując pewne obstalunki ze wsi sąsiednich, których mieszkańcy otaczali mię szacunkiem, ale nie poznali kim jestem, mimo że codziennie odprawiałem Mszę św. w pokoju o g. 5 rano.

Domek, w którym mieszkałem i pracowałem, siostry nazwały Opatrznością, gdyż tylko jej zawdzięczam swoje ocalenie. Niemcy z Litwinami pilnie poszukiwali mię po całej Litwie, przetrząsali plebanie i odgrażali się surowymi karami, o czym powiadamiały mię siostry. Osińska z towarzyszkami dostarczały mi książki ni inne rzeczy potrzebne, dzięki czemu mogłem pracować naukowo, – parokrotnie odwiedziły mię, opowiadając z radością, jak dużo korzystają z tygodniowych konferencji i wytrawnego kierownictwa Ks. Prałata Żebrowskiego i prawdziwie macierzyńskiej opieki siostry Heleny, którą nazwał ”mateczką”.

Tymczasem Niemcy zaczęły się cofać, a wojska radzieckie obległy wreszcie Wilno, które przez kilka dni płonęło od bomb, zrzucanych z samolotów, i pocisków z tak zwanych ’’katiuszy’’. Częste dymy na horyzoncie świadczyły o tragedii miasta Gedymina i jego mieszkańców. Partyzantka polska wkroczyła do Wilna pierwsza, a potem dopiero zajęły je wojska radzieckie. Dowiedziałem się wkrótce, że powrócił Arcypasterz z Mariampola, gdzie był internowany przez 30 miesięcy, i zostali zwolnieni z obozu księża profesorowie. Wobec tego postanowiłem również powrócić na razie w przebraniu i zaroście, który mię całkowicie odmienił tak, że nawet Arcybiskup mnie nie poznał i badał z jakiego jestem zgromadzenia czy diecezji.

Miasto przez pożary i bomby zostało zniszczone w 60%: wszędzie uderzała ”brzydkość spustoszenia”, a mieszkańcy podobni byli do widm wycieńczonych. Mieszkanie Osińskiej i Naborowskiej stały się ofiarą znicza, a one straciły wszystko prócz zapału i męstwa, które się udzielało otoczeniu. Dowiedziałem się, że Osińska z narażeniem życie udzielała pomocy opuszczonym oraz wśród płomieni palących się domów pomagała bliźnim w ratowaniu tego, co się dało. Seminarium również było zdewastowane, a częściowo zajęte przez urzędy. Mimo to Arcypasterz kazał nam powracać i rozpoczynać naukę z nielicznymi alumnami, jacy zdążyli się zebrać.

Powróciłem do Wilna 14 sierpnia i z żalem opuszczałem domek ’’Opatrzność’’, gdzie spędziłem najprzyjemniejsze i najowocniejsze dla duszy chwile z całego okresu mojego życia. Nie tylko zrozumiałem, ale i doświadczyłem, co to znaczy samotność na łonie natury w ciszy, naruszonej tylko śpiewem ptasząt i wyciem wiatru. Nie sposób jest opisać wszystkich wrażeń i przeżyć w tym ustroniu, pełnych błogości i trwogi, szczególnie w tygodniach ostatnich, gdy w nocy przychodzili partyzanci raz polscy to znowu radzieccy, a we dnie maruderzy w celach rabunkowych, strasząc wystrzałami, a parokrotnie celując we mnie z pobliskich zarośli, jak tego dowodził gwizd kuli koło uszu.

Mieszkanie moje przy ul. św. Anny było przez Niemców obrabowane i zajęte przez Litwinów. Dlatego zatrzymałem się na razie u prof. W. Staszewskiego przy ul. Literackiej 8, który był przelotem lokatorem u mnie, a potem przeniosłem się do plebanii kościoła św. Jana, gdzie w wolnych chwilach pomagałem Księdzu proboszczowi Makarewiczowi w duszpasterstwie, prowadząc jednocześnie wykłady w Seminarium i udając się czasami na wieś w celu zebrania wiktuałów na jego utrzymanie. Osińska z towarzyszkami znalazły sobie pracę i zbierały się na konferencje tygodniowe, wygłaszając opracowane przez siebie tematy z dogmatyki w celu jej pogłębiania. W listopadzie poprosiły mię o rekolekcje w celu przygotowania się do uroczystości Matki Boskiej Miłosierdzia, jaką w Wilnie Kościół obchodzi 16 listopada w Ostrej Bramie, w celu odnowienia czy złożenia ślubów. Na razie wahałem się i miałem pewne wątpliwości, ale potem zachęcony przez Ks. Prałata Żebrowskiego, który już był proboszczem i dziekanem w Turgielach, zgodziłem się .

W oznaczonym dniu wczesnym ciemnym porankiem, gdy jeszcze obowiązywała godzina policyjna, zmierza z różnych stron miasta sześć panienek na przedmieście Zarzecze do kaplicy SS. Karmelitanek, gdzie w nastroju katakumbowym po wysłuchaniu Mszy św. o g. 5 składają proste ślubowanie prywatne wiernej służby Najmiłosierniejszemu Zbawicielowi i Jego Matce Miłosierdzia. Nie sposób jest wyrazić słowami radosnego nastroju jaki panował wśród tych oblubienic Chrystusa w czasie skromnego posiłku, przygotowanego w furcie klasztornej przez gościnne SS. Karmelitanki. Jakie one były szczęśliwe mimo braków przeróżnych, – jakie bogate, mimo ubóstwa wyzierającego zewsząd – jakie mężne i pełne ufności, mimo niebezpieczeństw, czyhających na każdym kroku!. Właśnie te niebezpieczeństwa były przedmiotem rozmów, narad i wreszcie postanowień, że w związku z porozumieniem między Rządem Polski Ludowej i Litewskim niektóre z nich mają rychło wyjechać do Polski.

Trzy z nich /Alibekówna, Komorowska i Roszkówna/ wyjechały w r. 1945, a inne jeszcze pozostały, szykując się na wyjazd później. Osińska z Naborowską zorganizowały życie wspólne, razem mieszkając, pracując i odprawiając wspólnie ćwiczenia. One od początku wyróżniały się nastawieniem bardziej bogomyślnym i skupionym, a teraz czyniły w tym kierunku postęp coraz większy tak, że nawet zewnętrznie zwracały uwagę otoczenia, a najbardziej p. Gilewskiej Ady /Przełożonej Generalnej bezhabitowych SS. Anielskiech/, która się nimi opiekowała. Wreszcie i one zdecydowały wyjechać się do Polski i prosiły mnie o napisanie im jakiejś ramowej konstytucji, by mogły przedłożyć władzom kościelnym, albowiem Ks. Żebrowski, który zaczął już ją pisać, nie może wykończyć z braku czasu i zdrowia.

Naprędce tedy zebrałem się do pisania Konstytucji Instytutu Miłosierdzia Bożego z zamiarem, by ta nazwa przysługiwała zarówno Służebnicom Miłosierdzia Bożego, jakimi chciały być Osińska z Naborowską, dążącym do życia ściśle zakonnego, jak i pozostałym, których aspiracje – jakie poznałem – skierowane były raczej do pracy w Instytucie Świeckim. Wyłonił się wówczas u mnie niewyraźny plan tego Instytutu o dwóch gałęziach, które by organizacyjnie były od siebie całkowicie niezależne, ale się łączyły we wspólnej nazwie i idei. Pisałem ją po łacinie, by łatwiej było przewieźć przez granicę, i musiałem pospieszać wobec rychłego odejścia transportu, którym one wyjechały 26 sierpnia 1946 r. do Wrocławia.

Seminarium prosperował w trudnych warunkach zaledwie kilka miesięcy /od 1.X.44 r. do 20.II.45/: następowało stopniowo obostrzenie i areszty. Policja obsadzała mieszkania Polaków jedno po drugim, zatrzymywała w nich wszystkich, którzy w ciągu doby do niego wchodzili, i następnie wraz z stałymi mieszkańcami odprowadzała do więzienia, oddając mieszkanie z umeblowaniem przybyłym z Rosji i Litwy urzędnikom. W połowie stycznia 1945r.  został aresztowany J. E. Arcybiskup Jałbrzykowski, a 20 lutego wkroczyła do Seminarium policja z lejtenantem Fietkiawiczusem na czele, oświadczając, że ono funkcjonuje nielegalnie i ma być natychmiast zamknięte.

Dnia następnego powrócił z więzienia Arcypasterz i zadecydował, ze Seminarium ma się przenieść do Białegostoku, który należał jeszcze do Archidiecezji, a w lipcu i sam był zmuszony tam wyjechać. Mnie zaś polecił pozostać w Wilnie, by – o ile zorganizuje się projektowane Seminarium Litewskie – wykładać w nim pewne przedmioty i opiekować się alumnami polskiego pochodzenia. Rozpoczęło się masowe wysiedlenia Polaków. Niby to wyjazd ich był dobrowolny, ale wobec strasznego ucisku i licznych bez przyczyny aresztów, każdy spieszył przy pierwszej okazji z tego kraju się wydostać. W ciągu roku 1945 i 1946 z Wilna i okolic odeszło sto dwadzieścia pięć transportów po 900 – 1000 osób w każdym, a na ich miejsce przybywali ze Wschodu Rosjanie oraz wynarodowieni Litwini i Polacy. Ci ostatni prosili mię, bym zorganizował dla nich nabożeństwo z dodatkowym językiem rosyjskim, jako że po litewsku i po polsku już nie rozumieją. Z polecenia Kurii Metropolitalnej chętnie się na to zgodziłem i od 17 marca 1946 roku aż do swego wyjazdu w każdą niedzielę i święto odprawiałem w kościele św. Trójcy Msze św. z kazaniem i śpiewami po rosyjsku, na którą przychodzili prawosławni i niewierzący, a nawet nieochrzczeni, składając wyznanie wiary i przystępując do sakramentów. W tej akcji pomagała mi również Osińska, zjednywując wśród towarzyszek pracy Rosjanek kandydatek do przyjęcia sakramentów św., a nawet do stanu zakonnego, dopóki nie wyjechała do Polski.

W lipcu 1947 roku wyjechała z Wilna ostatnia z szóstki Malkiewiczówna, a w kilka dni potem otrzymałem z Białegostoku od Arcypasterza depeszę, bym jak najprędzej przyjeżdżał do pracy w Seminarium Duchownym. Zacząłem wtedy czynić odpowiednie staranie o pozwolenie o które już było trudno, albowiem dowiedziałem się, że się znajduję na liście osób do wywiezienia na Wschód Daleki. Wreszcie udało mi się odszukać ” Kartę Ewakuacyjną ” z dn. 7.II.45 r., udowodnić swoje zgłoszenie się na wyjazd znacznie wcześniej i wreszcie uzyskać zezwolenie na wyjazd władz litewskich i zgodę Głównego Pełnomocnika Rządu Rzeczypospolitej Polskiej, ale bez biblioteki /około 2000 tomów/, mebli, pianina i fisharmonii oraz szat i utensilii kościelnych które – jak się wkrótce dowiedziałem – zostały znacjonalizowane.

Do Polski jechałem ostatnim z Wilna transportem przez Kowno i Prusy Wschodnie, oglądając wszędzie ”brzydkość spustoszenia”, które szczególnie było uderzające w Insterbyrgu.

Spotkałem tam grupę jeńców niemieckich ciężko pracujących z przybyłymi z Rosji wieśniakami, którzy z żołnierzami radzieckimi przyszli dnia następnego w niedzielę na Mszę św., odprawianą przeze mnie w wagonie towarowym dla towarzyszy podróży. Rozczuliłem się, gdy jedna z Rosjanek wręczyła mi na drogę kawałek sera, prosząc o modlitwę za licznych wierzących, ale nie mogących teraz praktykować. Wielu nawet prosiło, bym został w Prusach, jako że tam nigdzie nie ma żadnego duchownego.

Granicę przekroczyłem 6 sierpnia 1947 roku i 8 tegoż miesiąca byłem już w Białymstoku, udając się zaraz z polecenia Arcypasterza na miejsce do diecezji Pińskiej. Po miesiącu otrzymałem list Osińskiej, w którym donosi, że dotychczas pracowała z Naborowską we Wrocławiu, pełniąc obowiązki Dyrektorki prywatnej Szkoły Krawieckiej SS. Józefitek, gdy Naborowska była nauczycielką tejże i katechetką w szkole podstawowej N. 11, a teraz obie wyjechały z Wrocławia do Myśliborza, gdzie za protekcją O. Wantuchowskiego T. J. /który odtąd stał się ich kierownikiem/ J. E. Administrator Apostolski. E. Nowicki dał im kościółek z domem w celu organizowania życie wspólnego.

23 września {1947}udałem się do Myśliborza, gdzie zastałem je od paru dni po przybyciu zajęte urządzaniem dość obszernego domu w towarzystwie paru kandydatek. Zaprosiły mię na rekolekcje przed uroczystością Matki Boskiej Ostrobramskiej, by w tym dniu wraz z mającymi przybyć pozostałymi z szóstki dokonać odnowienia ślubów. Ze względu na pracę w Seminarium nie mogłem tego uczynić i na rekolekcjach dn.13, 14 i 15 przewodniczył im O. Kuzieński T.J. z Krakowa. Po rekolekcjach odbyły się wybory na przełożoną, jaką została Izabela Naborowska, która wraz z Osińską za pozwoleniem Kurii Biskupiej w Gorzowie zaczęły organizować zakonną gałąź Instytutu Miłosierdzia Bożego według Konstytucji napisanej przeze mnie w Wilnie, jako Służebnice Miłosierdzia Bożego. Pozostałe cztery z szóstki nie mogły się do nich przyłączyć ze względów wyżej wymienionych i rodzinnych, ale pozostały z nimi w kontakcie
i łączności duchowej.

W pracy organizacyjnej Osińska i Naborowska wzajemnie się uzupełniały i zgodnie dążyły do wspólnego celu. Odwiedzałem je raz do roku i byłem zawsze zbudowany duchem, panującym w ich domu, i zachowaniem się jednej jako przełożonej, a drugiej jako przyszłej mistrzyni nowicjatu. Grono kandydatek powoli się zwiększało; między innymi przyłączyła się do nich moja bratanica Teresa Sopoćko, która otrzymała imię Bernadetty. W sierpniu 1949 r. J.E. Ks. Administrator zaproponował mi utworzenie dla nich drugiego domu w Szczecinie, którego przełożoną od 3.X.49 r. do 6.VIII.51 r. była Osińska. Zawsze pogodna i skromna pomagała tam Ks. Wnukowi w prowadzeniu Instytutu Wyższej Wiedzy Religijnej oraz nauczała religii w szkołach. Potem wróciła do Myśliborza i 12 kwietnia 1953 roku złożyła ofiarę Bogu z życia swojego w intencji pewnych kapłanów, jak się dowiedziałem o tym już po jej śmierci. Był to z jej strony akt heroiczny, który późniejszy bieg wypadków potwierdził.

W tym mniej więcej czasie zauważyłem u jednej i drugiej pewne uprzedzenie do mnie, pochodzące stąd, że rzekomo chcę przekształcić formujące się zgromadzenie zakonne w Instytut Świecki, jaki zaczęła formować Roszkówna /która po zdobyciu doktoratu została profesorem w/z Uniwersytetu Kopernika/ w Toruniu pod kierunkiem O. Nowaka T.J. W rzeczywistości o takim przekształceniu nawet nigdy nie myślałem, a tylko – jak się rzekło – mówiłem o ideowej łączności tych dwóch niezależnych organizacyjnie od siebie gałęzi pod ogólna nazwą Instytut Miłosierdzia Bożego. Tu łączność według mnie była i jest konieczna ze względu na umożliwienie pracy Instytutu Świeckiego w obecnych warunkach. Zdaje mi się, że w tym uprzedzeniu Osińska pozostała do śmierci, mimo kilkakrotnych wyjaśnień, co się udzieliło i innym, które nawet myśli dopuścić nie mogły o jakiejś łączności z tym, co nosi charakter ” świecki ”.

11 października 1953 roku za poradą Wizytatora Kurii Biskupiej w Gorzowie przełożoną została Osińska, albowiem Naborowska wraz z dwoma innymi kandydatkami /Józefą i Bernadettą/ miała się udać do SS. Niepokalanek w Szymanowie dla odbycia tam koniecznego nowicjatu rocznego, który trwał od 31 maja 1954 roku do 27 czerwca 1955 r. przywdziewają białe habity i składają śluby wieczyste, zapraszając mię na tę uroczystość. W oznaczonym dniu przybył do Myśliborza J.E. Wikariusz Kapitulny Ks. Infułat Szelążek i w obecności mojej przyjął ślubowanie wieczyste wymienionych profesek oraz pozwolił na otwarcie nowicjatu dla trzech kandydatek. Nastrój był bardzo uroczysty, szczególnie promieniowały profeski w białych habitach, które jednak okazały się niepraktyczne i już po paru miesiącach za pozwoleniem Kurii zostały zmienione na czarne.

Od czasu przybycia do Polski widywałem Osińską tylko raz do roku i zawsze stwierdzałem w niej duży postęp duchowy: stawał się coraz bardzie skupiona, ofiarna, cierpliwa, łagodna i wewnętrzna, nie tracąc wrodzonej pogody i umiarkowanej radości. Szczególnie te cechy występowały jawnie, gdy została przełożoną. Jej stosunek do podwładnych był oparty na miłości, zaufaniu i wzajemnym szacunku. Pilnie się troszczyła o wszystkie potrzeby sióstr i kandydatek, nie robiąc między nimi różnicy ze względu na ich pochodzenie, zdolności czy sympatie osobiste, wspierając te, które większej potrzebowały pomocy. Nie czekała aż któraś poprosi o rzeczy potrzebne, ale w tym je uprzedzała, dowiadując się, czy nie mają jakich braków.

Wśród kandydatek nie wszystkie były idealne i trzeba było im zwracać uwagę, a czasami i karać. Otóż Osińska nigdy nie czyniła tego publicznie, ale z wielką dyskrecją, umiarem i taktem starała się przekonać o niewłaściwym postępku, doprowadzić do przyznania się i dopiero zastosować sankcję odpowiednio do wykroczenia albo zupełnie darować, unikając cierpkości i słów niewłaściwych oraz wzbudzając ku sobie zaufanie, gdyż potem nawet nie pamiętała o winie i niczym nie zdradzała, że jeszcze myśli o niej.

Starała się ona słowem, a jeszcze bardziej przykładem własnym pociągać dusze wychowanek porywać je i być poglądowym ideałem, oddziaływującym bezpośrednio i olśniewającym swoim życiem wewnętrznym, odprawiając codziennie wspólne modlitwy, rozmyślanie, rachunki sumienia i inne ćwiczenia, przewidziane regulaminem oraz pobożnie przystępując do sakramentów św. Starała się na sobie pokazać, co to znaczy być pokorną, będąc zarazem przełożoną, jak należy zachować łagodność, gdy otoczenie wyprowadza z równowagi, – cierpliwość wobec licznych przykrości, wyrządzanych mimo woli przez obecnych, a przynajmniej nie pokazywać niezadowolenia od razu.

Stosownie do kan. 530 nigdy nie skłaniała w żaden sposób podwładne sobie osoby do wyjawienia tajników sumienia ani wewnętrznego stanu duszy, jak np. swoich skłonności i popędów, tajemnych uczuć, pragnień i porywów, pokus, wątpliwości czy jakiś niepokojów. Natomiast, jeżeli siostry czy kandydatki same zwierzały się z wewnętrznego swego usposobienia czy nawet upadków, zachowała w wielkiej tajemnicy, unikając nawet cienia zniesławienia. Przez to zdobyła u nich wielkie zaufanie, szacunek i miłość, nie tracąc należnego autorytetu, ani nie wdając się w jakieś poufałości.

Szczególniejszą troską otaczała chore siostry, życzliwie je odwiedzając, sprowadzając lekarza i przepisane przez niego lekarstwa, nie zmuszając rekonwalescentek do ogólnego stołu i pracy oraz unikając niedowierzania i okazywania niezadowolenia, gdy się wydawało, że może która symuluje. Pamiętała o powiedzeniu Św. Ignacego Loyoli, którego regułę wprowadziła, że postęp wychowanków przede wszystkim zależy od wychowawcy i jego darów natury i łaski, że więc wychowawczyni ma być nie tylko przełożoną, lecz nadto dobrą matką, nauczycielką i należytą lekarką.

Widziałem Osińską po raz ostatni w czasie jej wieczystej profesji i nie przypuszczałem, że ta zdrowa, pełna energii i zapału już zakonnica za cztery miesiące zaśnie snem śmierci i pójdzie do Oblubieńca swego po nagrodę. Oto 27 grudnia wieczorem otrzymuję depeszę: ”Faustyna nie żyje, pogrzeb 29 grudnia”. Zostałem wprost porażony ta wiadomością i najbliższym pociągiem udałem się na pogrzeb. Ponieważ w zimie pociągi się spóźniały i połączenie na stacjach było fatalne, przybyłem do Gorzowa w godzinę po pogrzebie, na cmentarzu już nie było nikogo, a znalazłem tylko świeżą mogiłę, krzyż na niej i pamiątkową tablicę z napisem: ” Tu spoczywa św. p…..”. Na dworcu do Myśliborza spotkałem siostry, wracające z pogrzebu, które mi powiedziały, że Matka zasłabła nagle 26 grudnia, została natychmiast przewieziona do szpitala w Gorzowie, gdzie lekarze stwierdzili skręt jelit, zrobili natychmiast operację, po której chora przyjęła sakramenty św. i wśród strasznych cierpień oddała Bogu swą duszę. ” Requiescat in pace! ”

1.IV. 1962 r.
Ks. Michał Sopoćko